Ekologia < Kasa

Wiele już napisano na ten temat, więc nie będę się powtarzał, ale mam wrażenie, iż rzekomo ekologiczne działania Unii z ekologią nie mają nic wspólnego. Szczególnie w zakresie motoryzacji pseudo specjaliści brną w ślepą uliczkę jeszcze bardziej zanieczyszczając naszą planetę. Pomijam już fakt, że motoryzacja wcale nie jest największym zagrożeniem dla klimatu, ale jeśli już się za nią bierzemy to róbmy to mając na celu tylko ekologię.

Wystarczy nadmienić chociażby ostatni wynalazek jakim jest nowoczesny czynnik do układów klimatyzacji. Według jakiegoś oderwanego od rzeczywistości wzoru, który zapewne pojawił się komuś w trakcie wizji (bo będąc przytomnym na coś takiego nie można wpaść), czynnik ten ma kilka razy lepszy współczynnik wpływu na środowisko. A to, że paląc się ciecz ta wydziela substancje, które rozpuszczają kości i szkło i samo przebywanie w odległości ok. 10 m od takiego płomienia może być śmiertelne, to już nie wchodzi do tego wzoru. I pomyśleć, że najbardziej obrażają się, za próby uniknięcia stosowania tej substancji, właśnie Francuzi. Naród który produkował model 307, palący się sam z siebie oraz posiadający obywateli którzy swój sprzeciw wyrażają podpalając samochody już bez względu na markę. Przecież gdyby w trakcie ostatnich zamieszek spłonął samochód z tym czynnikiem to skutki mogłyby być opłakane nawet dla ludzi mieszkających w budynku obok którego płonął. Mam nadzieje, że ktoś się opamięta zanim z powodu tego czynnika zaczną ginąć ludzie. A tak w ogóle to ciekaw jestem dlaczego w żadnej limuzynie przygotowanej do ochrony VIP-ów (opancerzenie i osobne zamknięte obiegi klimatyzacji) nie stosuje się tego czynnika. Może więc na początek wyposażmy w ten czynnik wszystkie limuzyny rządowe Francji oraz auta rządowe Parlamentu Europejskiego. Przecież w trakcie wypadku ten czynnik się „zazwyczaj” nie zapala. Może wówczas będzie im łatwiej podejmować decyzje. A tym czasem pomóżmy Mercedesowi dokończyć pracę nad stosowaniem dwutlenku węgla jako czynnika roboczego, będzie i taniej, i zdrowiej.

Może nie powinienem na ten temat pisać ale aż się ciśnie wspomnieć o porozumieniu światowych producentów samochodów do którego przed końcem 2006 roku przystąpili już wszyscy, ale ostatnio dwie firmy się wyłamały. Porozumienie nosi roboczą nazwę „kontrola jakości podczas projektowania i produkcji”. Oczywiście pod tym hasłem nic ciekawego w Internecie nie znajdziecie. A to dlatego, że kontrola jakości polega na produkowaniu elementów tak aby miały ściśle określoną żywotność. Kiedyś inżynierom mówiono tylko o dolnej granicy wytrzymałości, a więc element miał przynajmniej wytrzymać określony czas. Teraz już w trakcie projektowania narzuca się górne i dolne granicę. To znaczy że element nie może wytrzymać dłużej niż. Oczywiście najbardziej problematyczne jest określenie jak pojazd będzie eksploatowany. W zasadzie najlepiej byłoby produkować inne auta dla osób starszych a inne dla młodych napaleńców. I ten problem dało się rozwiązać, przychodzą wam teraz do głowy jakieś modele aut które kojarzą się z osobami starszymi lub tzw. działkowiczami? Prawda, że przynajmniej kilka jesteście w stanie wymienić, to nie jest przypadek. A co do tej kontroli to myślicie, że przez przypadek pojawiła się moda na małolitrażowe silniki z ogromną mocą, które nie są wcale ekonomiczne. Przecież nawet przy najlepszych materiałach taki silnik wytrzyma znacznie mniej niż stare jednostki bez turbo. A koła zamachowe dwu-masowe, najpierw trzeba było zrobić silniki o takim poziomie wibracji aby montaż tego wynalazku był uzasadniony. A o resztę zadba już Newton. Nawet najlepsze sprężyny się w końcu poddadzą, a wewnątrz tych kół zamachowych są właśnie sprężyny. Ale można i prościej, wystarczy zrzucić wszystko na UE i montować filtry cząstek stałych. One się zapychają i potrafią cały silnik zniszczyć, a w najlepszym razie trzeba je naprawić, a najlepiej wymienić. Mógłbym tak wymieniać aż zanudziłbym Was wszystkich, ale coś poszło nie tak. Producent z kraju w którym honor jest ważniejszy niż pieniądze, a jednocześnie leżącym na tyle daleko od Unii, że nie czuje jej nacisków, powiedział że będzie to robił w ograniczonym stopniu. W odpowiedzi unia podniosła cło na silniki o pojemności powyżej 2 litrów ponieważ doskonale wiedziała, że trwały silnik z mocą około 160KM musi mieć większą pojemność. To spowodowało całkowite odcięcie się tego producenta od postanowień UE. W ślad za nim poszedł inny producent z tego samego kraju, którego pojazdy również są znane na wszystkich kontynentach. I tak ci dwaj producenci dalej robią silniki bez turbo, o średniej pojemności ale jednocześnie o niewygórowanej mocy. Może teraz są niemodne, ale wkrótce na rynku wtórnym będą kilka razy droższe od odpowiedników z innych krajów.

I to jest kierunek ekologiczny, nie wysilony silnik nie produkuję tak dużo szkodliwych substancji zarówno w trakcie pracy jak i w trakcie produkcji. Wytrzymały samochód posłuży w dobrym stanie właścicielowi dłużej, więc nie będzie musiał kupować kolejnego za dwa lata. Tyle tylko, że to oznacza mniejsze wpływy do różnych kieszeni, a to przecież niedopuszczalne… .

Pojemność silnika można tylko zastąpić…, większą pojemnością silnika.

Zdaję sobie sprawę iż w świetle ostatnich moich wpisów na temat małych aut miejskich, ten temat jest co najmniej dziwny. Lecz kierując się moim doświadczeniem jako szofera, oraz mając wiedzę na temat kosztów eksploatacji pojazdów w naszej firmie, tylko takie wnioski można wyciągnąć. Dotyczy to również małych aut.

Producenci wmawiają nam, że Unia wywiera na nich ogromne naciski odnośnie emitowania spalin przez ich pojazdy. Faktycznie wymagania dotyczące średniej ilości toksycznych substancji emitowanej przez danego producenta obowiązują każdego producenta i są to limity dla silników spalających cokolwiek absurdalne. Dzieje się tak, ponieważ dzięki temu silnik się szybciej zużywa, a to jest dobre, dla producenta. Wracając do tych pojemności silnika to mogłem sporo pojeździć VW Passatem wyposażonym w silnik o pojemności 1.4. Myślicie że nuda, nic podobnego, silnik ten generuję 170KM, oczywiście dzięki turbosprężarce. Taka moc w aucie tej wielkości starcza z nawiązką, tylko dlaczego musi ona być osiągana z tak małej pojemności. Jaka w tym ekologia jeśli będąc pod presją czasu i poruszając się po Paryżu komputer pokazywał mi średnie spalanie z dwójką z przodu. Dopiero po kilku przejazdach gdy zacząłem być bardziej powściągliwy spalanie spadło do 16l/100km! Czy naprawdę auto wówczas emitowało mniej szkodliwych substancji niż gdyby miał benzynowy silnik o pojemności 2.0 litrów i mocy 170KM, albo nawet 200KM jak tez z Passata CC.

Właśnie Passatem CC z takim silnikiem przyszło mi wykonywać najbardziej nietypowe zlecenie w mojej karierze. Jechałem za Mercedesem Sprinterem z przyczepą kempingową z Zakopanego do Wrocławia. Trasa przebiegała w dużej mierze po autostradach. Średnie spalanie na trasie wyniosło 6.1 l /100km, używając wszystkich urządzeń zapewniających komfort podróży i wcale nie starając się jechać oszczędnie. Faktem jest, że jechaliśmy nie więcej niż 100km/h, a na podjazdach bliżej Zakopanego zwalnialiśmy do 60km/h, bo stary Sprinter nie dawał rady dwu osiowej przyczepie. Miałem ustawioną na tempomacie stałą odległość od tyłu przyczepy więc zwalnialiśmy razem a automatyczna skrzynia biegów dbała o to aby silnik zawsze pracował optymalnie. Lecz mimo tego, wiecie jak długo jechaliśmy? 9 godzin, może 8, nic bardziej mylnego, dojechaliśmy po 5 godzinach, a więc tak samo jak właściciel przyczepy, który wyjechał z dwu godzinnym opóźnieniem i chciał nas dogonić. My mieliśmy dwa przystanki w McDonald’s, po ok. 15min, a on jechał bez przerw i przyznał się, że czasami gonił ponad 140km/h. Oczywiście można się spierać, że to kwestia ruchu, albo miał jakiś niedzielnych kierowców przed sobą, jednak różnica jest spora. Po mieście jeżdżąc tym samochodem Passatem zużyłem ok. 10.5 l/100km, ale się specjalnie nie oszczędzałem i we Wrocławiu na mnie nie trąbiono. Chyba nawet gdybym najadł się relanium i jechał z egzaminatorem z WORD-a to tym silniczkiem 1.4 takiego spalania bym nie zrobił.

Wiecie jaką moc powinien mieć silnik diesla o pojemności 2 litrów bez turbosprężarki? 70 KM !!! Właśnie tyle i tylko tyle. Powiedzcie mi teraz czy ktoś w Europie kupiłby taki silnik? Oczywiście poza mną i osobami, które budują silniki. Wszystkie konie mechaniczne ponad tą wartość we współczesnych silnikach biorą się z turbiny, bo tak najłatwiej, a jeszcze będzie się psuło więc można dołożyć więcej awaryjnego osprzętu do takiego silnika i znów producent i sprzedawca się cieszy, a klient płaci.

Nie chodzi o to, że chce jeździć autkami z litrowym silniczkiem i mocą 50KM. Aby pokonać energie potencjalną pojazdu o masie do 1600 kg wystarczy ok. 180KM. Tylko niech ta moc będzie osiągnięta w z pojemności i budowy silnika a nie dzięki Turbinie w dowolnej postaci. Ferrari i Lamborghini udowadniają, że można oferować moc ponad 400 KM (a nawet znacznie więcej) bez turbo. VW stosuje jeszcze silnik 3.6 V6 o różnych mocach. Ten oferowany w Superbie pali mi średnio 11l/100km, czasami mniej jeśli jest większy udział tras. Czy naprawdę tak wiele zaoszczędzicie jeśli wasze auto będzie brało średnio 7l. Matematyka podpowiada, że tak, ale tylko jeśli macie szczęście. Bo jeśli nie to ten wasz silnik palący średnio 7l przy podobnych osiągach zaliczy tak kosztowną awarie, że oszczędności z nawiązka weźmie mechanik. A wyżej wspomniany Superb ma już 470tys km i tylko rutynowe czynności serwisowe. Nawet się zastanawiam czy go od firmy nie odkupię, tyle że mi chyba takie auto nie jest potrzebne (patrz „Małe auto tylko do miasta” 🙂 ).

Całe nasze szczęście w tym, że jest dwóch producentów (ale w dieslach to już tylko jeden) którzy tak nie robią. I ja chylę im czoła i tylko ich produkty kupuję. Szkoda, że robią tylko auta, bo mikser, lodówkę, telewizor i inne też bym od nich chętnie kupił.

„Małe” auta tylko do miasta?

Ostatnio coraz częściej zastanawiam się nad koniecznością kupowania przez polskie rodziny samochodów kompaktowych oraz tak zwanej klasy średniej. Na wstępie muszę przyznać że bardziej znany jest mi podział na grupy znany z wypożyczalni samochodowych, gdzie autom wg wielkości przyporządkowane są kolejne litery alfabetu. Nie jestem pewien, ale różni się on chyba od standardowego podziału na segmenty znanego fanom motoryzacji miedzy innymi z czasopism motoryzacyjnych. Za auta małe uważam auta wielkości Skody Fabii lub Forda Fiesty i w wypożyczalniach jest to auto klasy B.

Jestem posiadaczem tego pierwszego prywatnie i wykorzystuję go jako samochód dla rodziny również na wakacyjne wyjazdy. I to właśnie sprawiło, że zacząłem się zastanawiać na tym, do czego mogą być potrzebne auta kompaktowe i klasy średniej. Klasa wyższa jeśli nie zależy nam na prestiżu i wzbudzaniu zainteresowania jest jeszcze bardziej nieuzasadnionym zakupem dla rodziny. Przyznaję że kiedy moje dzieci wymagały zabierania na wakacje pełnego wózka dziecięcego, a nie tylko spacerówki, to pojemność bagażnika okazywała się w takim samochodzie niewystarczająca. Wówczas z pomocą przyszedł boks dachowy. Wiem, że rozwiązania czołowych producentów są bardzo drogie, jednak na rynku jest wiele firm które oferują tańsze rozwiązania również z atestami. Zauważalna różnica jest tylko w obsłudze oraz materiałach użytych do produkcji. Boks taki znakomicie podnosi pakowność auta pod warunkiem, że jest to boks o pojemności przynajmniej 400l. Tej wielkości bagażniki dachowe można spokojnie zamontować w takim właśnie pojeździe i z pakowaniem problemów nie będzie. Ponieważ w naszej firmie pojawiają się tylko boksy czołowego producenta akcesoriów do przewozu ładunków, największe doświadczenie mam właśnie z tymi boksami. I niezależnie od auta nigdy średnie spalanie nie wzrosło mi bardziej niż o 0,2l /100km oczywiście przy jeździe z prędkością nie przekraczającą 120km/h. Pokusa jest duża, tym bardziej że w Polsce od niedawna możemy jechać nawet 140km/h jednak jest to zupełnie nieuzasadnione z punktu widzenia zarówno ekonomiki jak i czasu dojazdu, ale o tym innym razem.

Często zakres wyposażenia małych aut jest mniejszy niż tych kompaktowych o klasie średniej nie wspominając, ale obecnie auta małe mają coraz więcej do zaoferowania również i w tym zakresie. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo to wyposażenie jest często podobne ale różnicy masy, a co za tym idzie energii potencjalnej jaką niesie ze sobą pojazd, nie da się oszukać. Jednak stwierdzenie, że te auta są niebezpieczne jest raczej nie trafione. Coraz częściej mogą być wyposażone w więcej niż 6 poduszek powietrznych, zaawansowane systemy kontroli trakcji, oraz niemal pełną elektrykę. Dodajmy do tego specjalną konstrukcję i w zasadzie można powiedzieć, iż stopień poniesionych obrażeń podczas wypadku zależy w niewielkim tylko procencie od tego jakiej klasy autem jechaliśmy.

Jeśli chodzi o koszta eksploatacji to tu różnice są znaczące. Musimy porównywać auta różnych klas wyprodukowane mniej więcej w tym samym roku. Widzimy wówczas, że wymiana klocków i tarcz pomiędzy Fordem Fiestą a Focusem może się różnić nawet o 300zł. A w serwisach autoryzowanych można spotkać się jeszcze z różnicą w cenie robocizny, ale na szczęście nie jest to norma. Na innych elementach różnica jest jeszcze większa i często nie jest ona uzasadniona innym procesem produkcyjnym. W skali roku w zależności od marki można powiedzieć, że różnica w kosztach utrzymania może się zaczynać od kilkuset złoty i to tylko przy naprawdę niewielkich przebiegach.

Od jakiegoś czasu muszę regularnie jeździć do moich rodziców raz na dwa tygodnie. Dystans do pokonania to ok 140km i prawie zawsze jadę całą rodziną. Nigdy jeszcze nasza Skoda nie okazała się za mała ani zbyt niewygodna na takie wyjazdy, a dodam że jeździmy bez boksa. Jedyna dalsza trasa do pokonania pojawia się w wakacje, ale wówczas boks załatwia temat pakowania. Na trasie powyżej 400 km fotele dają się we znaki osoba jadącym z przodu, z tyłu dzieci i tak jadą w fotelikach więc ma to mniejsze znaczenie. Ale są małe auta w których problem niewygodnych foteli się nie pojawia, są to jednak pojazdy droższe lub wyposażone w specjalne fotele dostępne za dopłatą.

A więc przez cały rok z wyjątkiem tego jednego wyjazdu mniejszy samochód mi zupełności wystarcza. Pomimo tego pokusa posiadania auta wyższego segmentu jest duża. Jest ciszej, wygodniej, mamy więcej nowinek technicznych na pokładzie oraz więcej miejsca z którego i tak korzystamy tylko ten jeden raz w roku. Dla mnie ten dylemat jest nie rozwiązany i liczę na Waszą pomoc i doradztwo w kwestii odpowiedniego auta rodzinnego. A temat będzie pewnie jeszcze kontynuowany.

Jelito drażliwe a motoryzacja

Na wstępie chciałem przeprosić za tak bezpośredni i może mało kojarzący się z motoryzacją temat. Sformułowałem jednak temat w taki sposób, ponieważ zależało mi, aby wpis był łatwy do znalezienia właśnie pod takimi słowami kluczowymi.

Ci z Was, którzy już wcześniej odwiedzili moją witrynę wiedzą, mniej więcej, czym się zajmuję. Tym internautom, których przyciągnął ten specyficzny temat mojego wpisu chciałbym jednak opisać moją pracę. Jestem szoferem pracującym dla prywatnej firmy, która obsługuję VIP-ów na całym świecie. Najczęściej prowadzę tylko samochód i poza nim moja praca się kończy. Czasami jednak jeżdżę również z tymi osobami na przykład do sklepu, teatru, lub w jakiekolwiek inne miejsce gdzie niecącą brać ze sobą ochroniarzy. Wówczas do pewnego momentu przejmuję również obowiązki osobistego ochroniarza. Jest to praca czasami stresująca, więc moje problemy z jelitami mogły mnie zdyskwalifikować jako kandydata na to stanowisko.

Jelito drażliwe jest to taka przypadłość, celowo nie chcę używać tutaj słowa choroba, która w sytuacji stresującej powoduje przyspieszoną prace jelit. U jednych objawia się to bólami brzucha i nudnościami u innych potrzebą częstych wizyt w toalecie, oraz innymi objawami jak nudności, zawroty głowy itp. Sytuacja stresująca w moim przypadku nie oznaczała jednak samego faktu, na przykład pisania egzaminu, ale świadomości, że ten fakt nastąpi, czasami nawet na kilka dni wcześniej. Dolegliwości utrzymywały się aż do egzaminu, trakcie pisania jednak ustępowały, ponieważ wówczas nie myślałem o tym co się dzieje lecz o tym co mam napisać. I tak odkryłem skuteczny sposób radzenia sobie z nimi, dać umysłowi jakieś inne zajęcie.

Początek objawów u mnie przypadł na początek studiów. Już wtedy wiedziałem gdzie być może będę pracował, i to tylko pogarszało moją sytuacje. Na uczelni musiałem się przenieść na system zaoczny z powodu rozpoczęcia pracy. Oznaczało to dojazdy na uczelnie i stres związany z tym iż zaraz będę egzaminowany. Zauważyłem jednakże im są trudniejsze warunki do jazdy tym mniejsze mam dolegliwości. Później, jak warunki były dobre, aby jakoś zająć głowę zacząłem coraz szybciej jeździć. Jest mi z tego powodu bardzo wstyd i z perspektywy czasu bardzo żałuję, że narażałem bezpieczeństwo innych za bardzo samolubnych pobudek, a w dodatku bez prawdziwej potrzeby. Teraz o tym wiem, ale wówczas myślałem, że innego wyjścia nie mam.

Mój lekarz od razu podejrzewał jelito drażliwe, ale ponieważ byłem młody kazał mi zrobić wszystkie badania i położył mnie na 3 dni do szpitala. Miałem szczegółowe badania krwi, próby wątrobowe, USG, prześwietlenia oraz inne w tym kolonoskopię, która ostatecznie potwierdziła moją przypadłość. Dopiero wówczas zaczęliśmy szukać rozwiązań tego problemu, choć od razu powiedział, że będzie trudno bo problem jest w głowie. Na początek zalecił mi stosowanie No-spy oraz Imodium jak już będę miał objawy. Jego wielka mądrość polegała na tym iż wytłumaczył mi on iż są to środki farmakologiczne i głowa nie głowa, pracę jelit potrafią spowolnić. Takie tłumaczenie sprawiało, że pomagały mi nawet bardzo małe dawki znacznie poniżej zalecanych na ulotce czy przez lekarza. Podał mi on jednak dawki, których nie wolno przekraczać, bo nie ma to już żadnego sensu, i one pokrywały się z tym co jest zapisane wewnątrz opakowania. Później już nie musiałem ich stosować, ponieważ wiedziałem że mam sposób na moją dolegliwość i że sobie poradzę. Ostatnio moja żona wypatrzyła inny bardzo skuteczny lek, który nazywa się Debutir, i również jest dostępny bez recepty. W okresie sesji na uczelni albo przed egzaminami zawodowymi kupuję jedno opakowanie i przez miesiąc łykam po jednej tabletce zapobiegawczo. Sprawdza się znakomicie bo w trakcie przyjmowania nigdy nie miałem poważnych napadów moich dolegliwości.

Napisałem to wszystko ponieważ zauważyłem, że podobne problemy ma cała masa ludzi wokół mnie. Może mają nieco słabsze objawy, ale jednak. Nie tylko ja sprawdzałem dostępność i rozmieszczenie toalet na najczęstszych trasach, którymi się przemieszczam oraz nie tylko ja noszę wszędzie ze sobą leki rozkurczowe lub przeciwbiegunkowe. Mam nadzieje że ten wpis w ogóle komukolwiek pomoże i uświadomi że to nie choroba tylko przypadłość z którą możemy sobie łatwo poradzić. Jeżeli ktoś będzie miał jakiekolwiek pytania proszę się kontaktować przez stronę lub bezpośrednio na maila. vermont396@gmail.com