Ekologia < Kasa

Wiele już napisano na ten temat, więc nie będę się powtarzał, ale mam wrażenie, iż rzekomo ekologiczne działania Unii z ekologią nie mają nic wspólnego. Szczególnie w zakresie motoryzacji pseudo specjaliści brną w ślepą uliczkę jeszcze bardziej zanieczyszczając naszą planetę. Pomijam już fakt, że motoryzacja wcale nie jest największym zagrożeniem dla klimatu, ale jeśli już się za nią bierzemy to róbmy to mając na celu tylko ekologię.

Wystarczy nadmienić chociażby ostatni wynalazek jakim jest nowoczesny czynnik do układów klimatyzacji. Według jakiegoś oderwanego od rzeczywistości wzoru, który zapewne pojawił się komuś w trakcie wizji (bo będąc przytomnym na coś takiego nie można wpaść), czynnik ten ma kilka razy lepszy współczynnik wpływu na środowisko. A to, że paląc się ciecz ta wydziela substancje, które rozpuszczają kości i szkło i samo przebywanie w odległości ok. 10 m od takiego płomienia może być śmiertelne, to już nie wchodzi do tego wzoru. I pomyśleć, że najbardziej obrażają się, za próby uniknięcia stosowania tej substancji, właśnie Francuzi. Naród który produkował model 307, palący się sam z siebie oraz posiadający obywateli którzy swój sprzeciw wyrażają podpalając samochody już bez względu na markę. Przecież gdyby w trakcie ostatnich zamieszek spłonął samochód z tym czynnikiem to skutki mogłyby być opłakane nawet dla ludzi mieszkających w budynku obok którego płonął. Mam nadzieje, że ktoś się opamięta zanim z powodu tego czynnika zaczną ginąć ludzie. A tak w ogóle to ciekaw jestem dlaczego w żadnej limuzynie przygotowanej do ochrony VIP-ów (opancerzenie i osobne zamknięte obiegi klimatyzacji) nie stosuje się tego czynnika. Może więc na początek wyposażmy w ten czynnik wszystkie limuzyny rządowe Francji oraz auta rządowe Parlamentu Europejskiego. Przecież w trakcie wypadku ten czynnik się „zazwyczaj” nie zapala. Może wówczas będzie im łatwiej podejmować decyzje. A tym czasem pomóżmy Mercedesowi dokończyć pracę nad stosowaniem dwutlenku węgla jako czynnika roboczego, będzie i taniej, i zdrowiej.

Może nie powinienem na ten temat pisać ale aż się ciśnie wspomnieć o porozumieniu światowych producentów samochodów do którego przed końcem 2006 roku przystąpili już wszyscy, ale ostatnio dwie firmy się wyłamały. Porozumienie nosi roboczą nazwę „kontrola jakości podczas projektowania i produkcji”. Oczywiście pod tym hasłem nic ciekawego w Internecie nie znajdziecie. A to dlatego, że kontrola jakości polega na produkowaniu elementów tak aby miały ściśle określoną żywotność. Kiedyś inżynierom mówiono tylko o dolnej granicy wytrzymałości, a więc element miał przynajmniej wytrzymać określony czas. Teraz już w trakcie projektowania narzuca się górne i dolne granicę. To znaczy że element nie może wytrzymać dłużej niż. Oczywiście najbardziej problematyczne jest określenie jak pojazd będzie eksploatowany. W zasadzie najlepiej byłoby produkować inne auta dla osób starszych a inne dla młodych napaleńców. I ten problem dało się rozwiązać, przychodzą wam teraz do głowy jakieś modele aut które kojarzą się z osobami starszymi lub tzw. działkowiczami? Prawda, że przynajmniej kilka jesteście w stanie wymienić, to nie jest przypadek. A co do tej kontroli to myślicie, że przez przypadek pojawiła się moda na małolitrażowe silniki z ogromną mocą, które nie są wcale ekonomiczne. Przecież nawet przy najlepszych materiałach taki silnik wytrzyma znacznie mniej niż stare jednostki bez turbo. A koła zamachowe dwu-masowe, najpierw trzeba było zrobić silniki o takim poziomie wibracji aby montaż tego wynalazku był uzasadniony. A o resztę zadba już Newton. Nawet najlepsze sprężyny się w końcu poddadzą, a wewnątrz tych kół zamachowych są właśnie sprężyny. Ale można i prościej, wystarczy zrzucić wszystko na UE i montować filtry cząstek stałych. One się zapychają i potrafią cały silnik zniszczyć, a w najlepszym razie trzeba je naprawić, a najlepiej wymienić. Mógłbym tak wymieniać aż zanudziłbym Was wszystkich, ale coś poszło nie tak. Producent z kraju w którym honor jest ważniejszy niż pieniądze, a jednocześnie leżącym na tyle daleko od Unii, że nie czuje jej nacisków, powiedział że będzie to robił w ograniczonym stopniu. W odpowiedzi unia podniosła cło na silniki o pojemności powyżej 2 litrów ponieważ doskonale wiedziała, że trwały silnik z mocą około 160KM musi mieć większą pojemność. To spowodowało całkowite odcięcie się tego producenta od postanowień UE. W ślad za nim poszedł inny producent z tego samego kraju, którego pojazdy również są znane na wszystkich kontynentach. I tak ci dwaj producenci dalej robią silniki bez turbo, o średniej pojemności ale jednocześnie o niewygórowanej mocy. Może teraz są niemodne, ale wkrótce na rynku wtórnym będą kilka razy droższe od odpowiedników z innych krajów.

I to jest kierunek ekologiczny, nie wysilony silnik nie produkuję tak dużo szkodliwych substancji zarówno w trakcie pracy jak i w trakcie produkcji. Wytrzymały samochód posłuży w dobrym stanie właścicielowi dłużej, więc nie będzie musiał kupować kolejnego za dwa lata. Tyle tylko, że to oznacza mniejsze wpływy do różnych kieszeni, a to przecież niedopuszczalne… .

Pojemność silnika można tylko zastąpić…, większą pojemnością silnika.

Zdaję sobie sprawę iż w świetle ostatnich moich wpisów na temat małych aut miejskich, ten temat jest co najmniej dziwny. Lecz kierując się moim doświadczeniem jako szofera, oraz mając wiedzę na temat kosztów eksploatacji pojazdów w naszej firmie, tylko takie wnioski można wyciągnąć. Dotyczy to również małych aut.

Producenci wmawiają nam, że Unia wywiera na nich ogromne naciski odnośnie emitowania spalin przez ich pojazdy. Faktycznie wymagania dotyczące średniej ilości toksycznych substancji emitowanej przez danego producenta obowiązują każdego producenta i są to limity dla silników spalających cokolwiek absurdalne. Dzieje się tak, ponieważ dzięki temu silnik się szybciej zużywa, a to jest dobre, dla producenta. Wracając do tych pojemności silnika to mogłem sporo pojeździć VW Passatem wyposażonym w silnik o pojemności 1.4. Myślicie że nuda, nic podobnego, silnik ten generuję 170KM, oczywiście dzięki turbosprężarce. Taka moc w aucie tej wielkości starcza z nawiązką, tylko dlaczego musi ona być osiągana z tak małej pojemności. Jaka w tym ekologia jeśli będąc pod presją czasu i poruszając się po Paryżu komputer pokazywał mi średnie spalanie z dwójką z przodu. Dopiero po kilku przejazdach gdy zacząłem być bardziej powściągliwy spalanie spadło do 16l/100km! Czy naprawdę auto wówczas emitowało mniej szkodliwych substancji niż gdyby miał benzynowy silnik o pojemności 2.0 litrów i mocy 170KM, albo nawet 200KM jak tez z Passata CC.

Właśnie Passatem CC z takim silnikiem przyszło mi wykonywać najbardziej nietypowe zlecenie w mojej karierze. Jechałem za Mercedesem Sprinterem z przyczepą kempingową z Zakopanego do Wrocławia. Trasa przebiegała w dużej mierze po autostradach. Średnie spalanie na trasie wyniosło 6.1 l /100km, używając wszystkich urządzeń zapewniających komfort podróży i wcale nie starając się jechać oszczędnie. Faktem jest, że jechaliśmy nie więcej niż 100km/h, a na podjazdach bliżej Zakopanego zwalnialiśmy do 60km/h, bo stary Sprinter nie dawał rady dwu osiowej przyczepie. Miałem ustawioną na tempomacie stałą odległość od tyłu przyczepy więc zwalnialiśmy razem a automatyczna skrzynia biegów dbała o to aby silnik zawsze pracował optymalnie. Lecz mimo tego, wiecie jak długo jechaliśmy? 9 godzin, może 8, nic bardziej mylnego, dojechaliśmy po 5 godzinach, a więc tak samo jak właściciel przyczepy, który wyjechał z dwu godzinnym opóźnieniem i chciał nas dogonić. My mieliśmy dwa przystanki w McDonald’s, po ok. 15min, a on jechał bez przerw i przyznał się, że czasami gonił ponad 140km/h. Oczywiście można się spierać, że to kwestia ruchu, albo miał jakiś niedzielnych kierowców przed sobą, jednak różnica jest spora. Po mieście jeżdżąc tym samochodem Passatem zużyłem ok. 10.5 l/100km, ale się specjalnie nie oszczędzałem i we Wrocławiu na mnie nie trąbiono. Chyba nawet gdybym najadł się relanium i jechał z egzaminatorem z WORD-a to tym silniczkiem 1.4 takiego spalania bym nie zrobił.

Wiecie jaką moc powinien mieć silnik diesla o pojemności 2 litrów bez turbosprężarki? 70 KM !!! Właśnie tyle i tylko tyle. Powiedzcie mi teraz czy ktoś w Europie kupiłby taki silnik? Oczywiście poza mną i osobami, które budują silniki. Wszystkie konie mechaniczne ponad tą wartość we współczesnych silnikach biorą się z turbiny, bo tak najłatwiej, a jeszcze będzie się psuło więc można dołożyć więcej awaryjnego osprzętu do takiego silnika i znów producent i sprzedawca się cieszy, a klient płaci.

Nie chodzi o to, że chce jeździć autkami z litrowym silniczkiem i mocą 50KM. Aby pokonać energie potencjalną pojazdu o masie do 1600 kg wystarczy ok. 180KM. Tylko niech ta moc będzie osiągnięta w z pojemności i budowy silnika a nie dzięki Turbinie w dowolnej postaci. Ferrari i Lamborghini udowadniają, że można oferować moc ponad 400 KM (a nawet znacznie więcej) bez turbo. VW stosuje jeszcze silnik 3.6 V6 o różnych mocach. Ten oferowany w Superbie pali mi średnio 11l/100km, czasami mniej jeśli jest większy udział tras. Czy naprawdę tak wiele zaoszczędzicie jeśli wasze auto będzie brało średnio 7l. Matematyka podpowiada, że tak, ale tylko jeśli macie szczęście. Bo jeśli nie to ten wasz silnik palący średnio 7l przy podobnych osiągach zaliczy tak kosztowną awarie, że oszczędności z nawiązka weźmie mechanik. A wyżej wspomniany Superb ma już 470tys km i tylko rutynowe czynności serwisowe. Nawet się zastanawiam czy go od firmy nie odkupię, tyle że mi chyba takie auto nie jest potrzebne (patrz „Małe auto tylko do miasta” 🙂 ).

Całe nasze szczęście w tym, że jest dwóch producentów (ale w dieslach to już tylko jeden) którzy tak nie robią. I ja chylę im czoła i tylko ich produkty kupuję. Szkoda, że robią tylko auta, bo mikser, lodówkę, telewizor i inne też bym od nich chętnie kupił.

„Małe” auta tylko do miasta?

Ostatnio coraz częściej zastanawiam się nad koniecznością kupowania przez polskie rodziny samochodów kompaktowych oraz tak zwanej klasy średniej. Na wstępie muszę przyznać że bardziej znany jest mi podział na grupy znany z wypożyczalni samochodowych, gdzie autom wg wielkości przyporządkowane są kolejne litery alfabetu. Nie jestem pewien, ale różni się on chyba od standardowego podziału na segmenty znanego fanom motoryzacji miedzy innymi z czasopism motoryzacyjnych. Za auta małe uważam auta wielkości Skody Fabii lub Forda Fiesty i w wypożyczalniach jest to auto klasy B.

Jestem posiadaczem tego pierwszego prywatnie i wykorzystuję go jako samochód dla rodziny również na wakacyjne wyjazdy. I to właśnie sprawiło, że zacząłem się zastanawiać na tym, do czego mogą być potrzebne auta kompaktowe i klasy średniej. Klasa wyższa jeśli nie zależy nam na prestiżu i wzbudzaniu zainteresowania jest jeszcze bardziej nieuzasadnionym zakupem dla rodziny. Przyznaję że kiedy moje dzieci wymagały zabierania na wakacje pełnego wózka dziecięcego, a nie tylko spacerówki, to pojemność bagażnika okazywała się w takim samochodzie niewystarczająca. Wówczas z pomocą przyszedł boks dachowy. Wiem, że rozwiązania czołowych producentów są bardzo drogie, jednak na rynku jest wiele firm które oferują tańsze rozwiązania również z atestami. Zauważalna różnica jest tylko w obsłudze oraz materiałach użytych do produkcji. Boks taki znakomicie podnosi pakowność auta pod warunkiem, że jest to boks o pojemności przynajmniej 400l. Tej wielkości bagażniki dachowe można spokojnie zamontować w takim właśnie pojeździe i z pakowaniem problemów nie będzie. Ponieważ w naszej firmie pojawiają się tylko boksy czołowego producenta akcesoriów do przewozu ładunków, największe doświadczenie mam właśnie z tymi boksami. I niezależnie od auta nigdy średnie spalanie nie wzrosło mi bardziej niż o 0,2l /100km oczywiście przy jeździe z prędkością nie przekraczającą 120km/h. Pokusa jest duża, tym bardziej że w Polsce od niedawna możemy jechać nawet 140km/h jednak jest to zupełnie nieuzasadnione z punktu widzenia zarówno ekonomiki jak i czasu dojazdu, ale o tym innym razem.

Często zakres wyposażenia małych aut jest mniejszy niż tych kompaktowych o klasie średniej nie wspominając, ale obecnie auta małe mają coraz więcej do zaoferowania również i w tym zakresie. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo to wyposażenie jest często podobne ale różnicy masy, a co za tym idzie energii potencjalnej jaką niesie ze sobą pojazd, nie da się oszukać. Jednak stwierdzenie, że te auta są niebezpieczne jest raczej nie trafione. Coraz częściej mogą być wyposażone w więcej niż 6 poduszek powietrznych, zaawansowane systemy kontroli trakcji, oraz niemal pełną elektrykę. Dodajmy do tego specjalną konstrukcję i w zasadzie można powiedzieć, iż stopień poniesionych obrażeń podczas wypadku zależy w niewielkim tylko procencie od tego jakiej klasy autem jechaliśmy.

Jeśli chodzi o koszta eksploatacji to tu różnice są znaczące. Musimy porównywać auta różnych klas wyprodukowane mniej więcej w tym samym roku. Widzimy wówczas, że wymiana klocków i tarcz pomiędzy Fordem Fiestą a Focusem może się różnić nawet o 300zł. A w serwisach autoryzowanych można spotkać się jeszcze z różnicą w cenie robocizny, ale na szczęście nie jest to norma. Na innych elementach różnica jest jeszcze większa i często nie jest ona uzasadniona innym procesem produkcyjnym. W skali roku w zależności od marki można powiedzieć, że różnica w kosztach utrzymania może się zaczynać od kilkuset złoty i to tylko przy naprawdę niewielkich przebiegach.

Od jakiegoś czasu muszę regularnie jeździć do moich rodziców raz na dwa tygodnie. Dystans do pokonania to ok 140km i prawie zawsze jadę całą rodziną. Nigdy jeszcze nasza Skoda nie okazała się za mała ani zbyt niewygodna na takie wyjazdy, a dodam że jeździmy bez boksa. Jedyna dalsza trasa do pokonania pojawia się w wakacje, ale wówczas boks załatwia temat pakowania. Na trasie powyżej 400 km fotele dają się we znaki osoba jadącym z przodu, z tyłu dzieci i tak jadą w fotelikach więc ma to mniejsze znaczenie. Ale są małe auta w których problem niewygodnych foteli się nie pojawia, są to jednak pojazdy droższe lub wyposażone w specjalne fotele dostępne za dopłatą.

A więc przez cały rok z wyjątkiem tego jednego wyjazdu mniejszy samochód mi zupełności wystarcza. Pomimo tego pokusa posiadania auta wyższego segmentu jest duża. Jest ciszej, wygodniej, mamy więcej nowinek technicznych na pokładzie oraz więcej miejsca z którego i tak korzystamy tylko ten jeden raz w roku. Dla mnie ten dylemat jest nie rozwiązany i liczę na Waszą pomoc i doradztwo w kwestii odpowiedniego auta rodzinnego. A temat będzie pewnie jeszcze kontynuowany.

Jelito drażliwe a motoryzacja

Na wstępie chciałem przeprosić za tak bezpośredni i może mało kojarzący się z motoryzacją temat. Sformułowałem jednak temat w taki sposób, ponieważ zależało mi, aby wpis był łatwy do znalezienia właśnie pod takimi słowami kluczowymi.

Ci z Was, którzy już wcześniej odwiedzili moją witrynę wiedzą, mniej więcej, czym się zajmuję. Tym internautom, których przyciągnął ten specyficzny temat mojego wpisu chciałbym jednak opisać moją pracę. Jestem szoferem pracującym dla prywatnej firmy, która obsługuję VIP-ów na całym świecie. Najczęściej prowadzę tylko samochód i poza nim moja praca się kończy. Czasami jednak jeżdżę również z tymi osobami na przykład do sklepu, teatru, lub w jakiekolwiek inne miejsce gdzie niecącą brać ze sobą ochroniarzy. Wówczas do pewnego momentu przejmuję również obowiązki osobistego ochroniarza. Jest to praca czasami stresująca, więc moje problemy z jelitami mogły mnie zdyskwalifikować jako kandydata na to stanowisko.

Jelito drażliwe jest to taka przypadłość, celowo nie chcę używać tutaj słowa choroba, która w sytuacji stresującej powoduje przyspieszoną prace jelit. U jednych objawia się to bólami brzucha i nudnościami u innych potrzebą częstych wizyt w toalecie, oraz innymi objawami jak nudności, zawroty głowy itp. Sytuacja stresująca w moim przypadku nie oznaczała jednak samego faktu, na przykład pisania egzaminu, ale świadomości, że ten fakt nastąpi, czasami nawet na kilka dni wcześniej. Dolegliwości utrzymywały się aż do egzaminu, trakcie pisania jednak ustępowały, ponieważ wówczas nie myślałem o tym co się dzieje lecz o tym co mam napisać. I tak odkryłem skuteczny sposób radzenia sobie z nimi, dać umysłowi jakieś inne zajęcie.

Początek objawów u mnie przypadł na początek studiów. Już wtedy wiedziałem gdzie być może będę pracował, i to tylko pogarszało moją sytuacje. Na uczelni musiałem się przenieść na system zaoczny z powodu rozpoczęcia pracy. Oznaczało to dojazdy na uczelnie i stres związany z tym iż zaraz będę egzaminowany. Zauważyłem jednakże im są trudniejsze warunki do jazdy tym mniejsze mam dolegliwości. Później, jak warunki były dobre, aby jakoś zająć głowę zacząłem coraz szybciej jeździć. Jest mi z tego powodu bardzo wstyd i z perspektywy czasu bardzo żałuję, że narażałem bezpieczeństwo innych za bardzo samolubnych pobudek, a w dodatku bez prawdziwej potrzeby. Teraz o tym wiem, ale wówczas myślałem, że innego wyjścia nie mam.

Mój lekarz od razu podejrzewał jelito drażliwe, ale ponieważ byłem młody kazał mi zrobić wszystkie badania i położył mnie na 3 dni do szpitala. Miałem szczegółowe badania krwi, próby wątrobowe, USG, prześwietlenia oraz inne w tym kolonoskopię, która ostatecznie potwierdziła moją przypadłość. Dopiero wówczas zaczęliśmy szukać rozwiązań tego problemu, choć od razu powiedział, że będzie trudno bo problem jest w głowie. Na początek zalecił mi stosowanie No-spy oraz Imodium jak już będę miał objawy. Jego wielka mądrość polegała na tym iż wytłumaczył mi on iż są to środki farmakologiczne i głowa nie głowa, pracę jelit potrafią spowolnić. Takie tłumaczenie sprawiało, że pomagały mi nawet bardzo małe dawki znacznie poniżej zalecanych na ulotce czy przez lekarza. Podał mi on jednak dawki, których nie wolno przekraczać, bo nie ma to już żadnego sensu, i one pokrywały się z tym co jest zapisane wewnątrz opakowania. Później już nie musiałem ich stosować, ponieważ wiedziałem że mam sposób na moją dolegliwość i że sobie poradzę. Ostatnio moja żona wypatrzyła inny bardzo skuteczny lek, który nazywa się Debutir, i również jest dostępny bez recepty. W okresie sesji na uczelni albo przed egzaminami zawodowymi kupuję jedno opakowanie i przez miesiąc łykam po jednej tabletce zapobiegawczo. Sprawdza się znakomicie bo w trakcie przyjmowania nigdy nie miałem poważnych napadów moich dolegliwości.

Napisałem to wszystko ponieważ zauważyłem, że podobne problemy ma cała masa ludzi wokół mnie. Może mają nieco słabsze objawy, ale jednak. Nie tylko ja sprawdzałem dostępność i rozmieszczenie toalet na najczęstszych trasach, którymi się przemieszczam oraz nie tylko ja noszę wszędzie ze sobą leki rozkurczowe lub przeciwbiegunkowe. Mam nadzieje że ten wpis w ogóle komukolwiek pomoże i uświadomi że to nie choroba tylko przypadłość z którą możemy sobie łatwo poradzić. Jeżeli ktoś będzie miał jakiekolwiek pytania proszę się kontaktować przez stronę lub bezpośrednio na maila. vermont396@gmail.com

Przypadkowe porównanie Range Rovera i Toyoty

Na wstępie chciałem bardzo serdecznie przeprosić, że tak długo nie pisałem. Sytuacja pogodowa na Węgrzech oraz Ukrainie w ostatnich tygodniach sprawiła, że transport lądowy zyskał na znaczeniu. A jeśli już jakieś lotnisko, tym bardziej małe działało, to trudno było do niego dojechać. Doświadczyłem jednak niezwykłej przygody związanej z dwoma legendarnymi samochodami terenowymi Toyotą i Range Roverem.

Będąc na Węgrzech jechałem nową Toyotą Land Cruiser VI, tą wersją która zdaje się że kiedyś nosiła dopisek 150. Teraz ta większa wersja nazywa się V8, a ten pozostał „zwykłym” Land Cruiserem. Moja wersja bardzo popularny silnik diesla o pojemności 3 litrów. Auto bardzo przyjemnie jechało, a mówiąc nowy mam namyśli fakt, że dostałem go z przebiegiem 4560 km. Więc właściwie jeszcze na dotarciu. Ponieważ w tej części Węgier do której jechałem była powódź, nie musiałem długo czekać aż przyszło mi sprawdzić możliwości tego samochodu. W pierwszej kolejności musiałem przejechać fragmentem drogi który woda uszkodziła. Miejscami asfalt był pozrywany, ale ogólnie było równo więc zwolniłem aby nie niszczyć zawieszenia i bez ustawiania czegokolwiek przejechałem na drugą stronę. Następny był jednak przejazd przez wodę. Kilku kierowców stało i podziwiało żywioł lub szukało drogi aby objechać to miejsce. Ja też jej przez chwile szukałem i nawet coś znalazłem ale oznaczało by to iż się spóźnię po klienta, który tą całą sytuacją i tak był zdenerwowany, bo poprzedniego dnia zalał silnik w swoim aucie. Jak zawsze i tym razem byłem przygotowany do trasy. W torbie podróżnej miałem rybaczki, buty razem ze spodniami ogrodniczkami odlane z jakiegoś śliskiego tworzywa. Wyglądały śmiesznie nawet kiedy były złożone w torbie, a co dopiero jak zakładałem je na garnitur. Musiałem to zrobić ponieważ chciałem się upewnić czy jest po czym przejechać, a brudna woda nie pozwalała tego sprawdzić inaczej, no i w pobliżu nie było innego narwańca który chciał próbować przejechać. Odcinek nie był długi, maksymalnie 50m, droga prosta a woda stała. Przeszedłem się tam i z powrotem i stwierdziłem iż asfalt nawet nie jest uszkodzony. Ponieważ woda sięgała mi do klejnotów rodowych, postanowiłem sprawdzić jaką ten pojazd ma głębokość brodzenia. Niestety nie miałem w aucie książki serwisowej ani instrukcji obsługi wiec szukałem jakiejś tabliczki, ale nie znalazłem. Znalazłem numer do salonu Toyoty z którego pochodził pojazd. Zadzwoniłem tam i okazało się, że jest on objęty jakim programem flotowym, uprzejmy pan poprosił o nr rejestracyjny aby coś sprawdzić. Mówiłem mu, że chcę tylko poznać standardową głębokość brodzenia tego pojazdu, on jednak się chyba uparł, że ma ona związek z numerem rejestracyjnym. Podałem więc ten numer, a pan zaczął się mnie pytać czy jestem pewien bo auto jest na dotarciu, i że po przejeździe przez wodę trzeba sprawdzić czy wszystko działa, oraz w dogodnym terminie się pojawić w serwisie oraz coś jeszcze ale się rozłączyłem. Potrzebnej mi informacji nie uzyskałem więc przymierzyłem się do auta, aby sprawdzić jak ma się wysokość mojego krocza do wysokości koła. Pamiętałem o pewnej zasadzie jaką zdradził mi mój przyjaciel, który jest fanem off-roadu. Powiedział od, że jeśli woda nie przykrywa koła w terenowym samochodzie, to można nim spokojnie przez nią przejechać. Wokół tego były jakieś wyłączenia, ale ich już nie pamiętałem. Zdjąłem moje śliskie spodnie i wsiadłem z powrotem do auta. Pobawiłem się chwilę przyciskami aby wybrać opcje która w moim odczuciu najlepiej nadawała się do brodzenia. I jadąc na pierwszym biegu przełożeń terenowych powoli przejechałem przez wodę utrzymując stosunkowo wysokie obroty. Nic się nie zaświeciło, auto pracowało poprawnie więc uznałem, że najwyższy czas jechać dalej. Tego samego dnia wracałem z klientem tą samą drogą i sytuacja się powtórzyła. Klient powiedział, że jak narażę go na drwiny kierowców przyglądających się nam to on się postara abym nie mógł nawet woskować takich samochodów. Nic złego się jednak nie stało, a mój klient był autem zachwycony.

Kilka dni temu sytuacja się powtórzyła, ale tym razem miałem inne auto. Podobieństw było jednak sporo, ponieważ również musiałem przejechać przez fragment drogi zalewany przez wodę, sprawdzałem w rybaczkach głębokość i również asfalt był nie uszkodzony. Tym razem jednak jechałem Range Roverem Sport. Już patrząc na ten samochód nie sposób oprzeć się wrażeniu, że nie jest to pojazd przeznaczony do trudnego terenu. Miałem przed oczyma jednak programy takie jak Top Gear, w których prezenterzy wjeżdżali nowymi autami, na szosowych oponach w teren, który wyglądał groźnie nawet dla przygotowanych terenówek. Auto miało jednak większy przebieg nieznacznie przekraczający 10 tys km. Jechałem bez klienta i znów posiłkowałem się telefonem do salonu w, którym auto było kupione. Powiedziałem, równie miłemu panu jak ten z salonu Toyoty, że potrzebuje przejechać przez wodę, ale nie wiem jaka jest głębokość brodzenia. W tym miejscu chciałbym przytoczyć naszą rozmowę:

-„Proszę podać ostatnie symbole numeru nadwozia lub numer rejestracyjny.”

-Podałem numer rejestracyjny

-„A tak, mam Pana pojazd, auto zarejestrowane na firmę xxx, co chcę Pan wiedzieć?”

-„Jaka jest głębokość brodzenia, ponieważ muszę przejechać przez rzekę?” – w tym miejscu spodziewałem się długiego wywodu. Pan odpowiedział jednak:

-„70cm Proszę Pana”. Po tym nastała cisza. Czekałem na jego próby odradzenia mi tego pomysłu, lub informacje o ponad programowych przeglądach, nic takiego nie następowała więc zamurowany odpowiedziałem:

-Aha dziękuję

-„Również dziękuję za rozmowę i życzę szerokiej drogi”. Pan się rozłączył a ja byłem tak zaskoczony iż jeszcze chwilę trzymałem telefon przy uchu. Ponieważ głębokość wody na fragmencie drogi jaki miałem zamiar przejechać oceniłem jako mniejszą, postanowiłem ustawić wszystkie programy auta w odpowiedni sposób i po prostu przejechać na drugą stronę.

Chciałbym zaznaczyć, iż w cale nie uważam Toyoty za gorszy samochód terenowy. Jest dokładnie odwrotnie, uważam że są to najbardziej niezawodne pojazdy na świecie a ich terenowe modele udowodniły swoje przygotowanie do jazdy w ciężkim terenie w wielu regionach świata. Co więcej z tych dwóch modeli to właśnie Toyota ma, według różnych źródeł, większą głębokość brodzenia wynoszącą 80cm, lub co najmniej taką samą. Oznacza to, że mniejsze ryzyko uszkodzenia auta miałem w Toyocie. I ani jeden ani drugi pojazd nie wymagał żadnych czynności dodatkowych po przejechaniu dwukrotnie przez brudną wodę. W obydwu pojazdach ruch samochodu spowodował, że kilkukrotnie woda przed autem zakrywała reflektory co było wyraźnie widać bo tworzyły one charakterystyczną łunę. Pomimo tych wszystkich faktów przemawiających jednoznacznie na korzyść nowej Toyoty Land Cruiser VI generacji, to jednak w Range Roverze Sport czułem się pewniej. Czułem, że nie igram ze szczęściem ale robię coś, co było od początku przez producenta przewidziane i że nic złego nie może mi się stać. Jak bardzo daleki byłem od prawdy, dowiedziałem się dopiero w hotelu sprawdzając w internecie dane na temat Renga. Może Pan od Toyoty miał nad głową przełożonego, a Pan z salonu Land Rovera chciał mnie spławić jak najszybciej, jednak tam setki kilometrów od domu to w Range Roverze czułem się pewniej. A to nawet jeśli nie było prawdą, było bezcenne.

Specyfika jazdy na wschód od Odry.

Tak jak inna jest mentalność ludzi mieszkających w krajach dawnego bloku wschodniego w stosunku do narodów zachodnich, tak też inny jest sposób przemieszczania się w tym obszarze. Wydaje się, że wszystkie różnice można sprowadzić do różnic kulturowych. Inny stopień rozwoju infrastruktury, stan techniczny pojazdów, poszanowanie prawa, stosunek do innych uczestników ruchu oraz wiele innych mniejszych różnic. Lecz kultura słowiańska jest tak złożona iż takie wyjaśnienie może być zbyt proste.

W dniu dodania tego wpisu, zobaczyłem w telewizji informacje o wypadku Lamborghini w Sopocie. Przebywam akurat w domu więc zdaję sobie sprawę z tego jak trudne warunki panują obecnie w naszym kraju. Początek, lub koniec zimy jest najtrudniejszym okresem dla kierowców, a z pewnością jest najtrudniejszą porą roku dla mnie. Na ile zdążyłem zorientować się ze zdjęć pokazywanych w telewizji, pojazdem uczestniczącym w wypadku było Lamborghini Galardo 560-4 Bicolore. Od „standardowej” wersji 560-4, ten model odróżnia pakiet stylizacyjny karoserii oraz najczęściej również i wnętrza. O ile mi wiadomo silnik i układ jezdny jest ten sam. Oznacza to silnik o mocy 560KM oraz napęd na 4 koła. Mogło by się wydawać iż takie rozwiązanie napędu sprawia, że auto łatwiej się prowadzi. Jednakże tak jak takiego stwierdzenia nie można użyć do żadnego modelu Lamborghini, tak również nie można tak powiedzieć o tym pojeździe. Miałem przyjemność prowadzić podstawowy model Gallardo 560-4 w warunkach otwartej krętej drogi publicznej oraz powolnej miejskiej jazdy w zatłoczonych polskich miastach. W mojej ocenie auto w ogóle nie przejawia charakterystyki samochodów napędzanych na wszystkie koła, jaką znam z innych mniej lub bardziej sportowych pojazdów. Faktem jest to, że potrafi być czasami podsterowny, ale w szczególnych warunkach wersja z napędem na tył, a takie też prowadziłem, też przejawiały taką tendencje. A więc wydaje mi się, że napęd nie pomagał kierowcy tego dnia, ale na Polskich drogach miał on jeszcze jedną trudność do pokonania, sportowe, niskie zawieszenie tego auta. Stosunkowo mały skok amortyzatorów oraz bardzo niski prześwit oznaczają iż ryzyko tzw. dobicia podwodziem jest na naszych ulicach bardzo duże. Dzieje się tak gdy po najechaniu na nierówność auto na tyle mocno uderza podwoziem o nawierzchnię drogi iż koła zaczynają przenosić za mało masy pojazdu na nawierzchnie aby były wstanie zapewnić autu stabilność. Oznacza to, że w przypadku dobicia auto na ułamek sekundy zaczyna poruszać się zgodnie z wypadkową toru jazdy. Jednak już chwilę później opony odzyskują pełną przyczepność i wysyłają auto we właściwą stronę. Jeżeli podczas całego zdarzenia zachowanie kierowcy nie będzie zrównoważone i stosowne do kąta ustawienia pojazdy na drodze, auto natychmiast straci stabilność i wówczas nawet pas startowy opuszczonego lotniska może nie wystarczyć aby ją z powrotem odzyskać. Auto, które brało udział w tym wypadku, było na niemieckich tablicach, więc możemy zakładać iż kierowca mógł nie być jeszcze zapoznany ze stanem polskich dróg po zimie. Choć oczywiście rodzaj tablic rejestracyjnych o niczym nie mówi. Nasi klienci wypożyczając super sportowy samochód z naszego garażu również poruszają się z takimi właśnie tablicami choć wcale nie są obywatelami danego kraju. Pomimo tych oraz innych trudności z jakimi się spotyka każdy polski kierowca codziennie jadąc do pracy, komentarze na stronie internetowej pod informacją o tym zdarzeniu nie pozostawiały suchej nitki na kierowcy. Zdaje sobie oczywiście sprawę z tego iż przekraczanie prędkości w terenie zabudowanym powinno być najwyżej potępianym czynem jakiego kierowca może się dopuścić. To, że ktoś zdecydował się na przejażdżkę samochodem który przerasta jego umiejętności, choćby tylko te psychiczne, również nie powinno być żadnym czynnikiem łagodzącym. Jednak czy nie lepiej byłoby okazać choć trochę współczucia dla tego kierowcy. Oczywiście rowerzyście, który brał udział w tym zdarzeniu również należą się wyrazy współczucia oraz życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. Na pewno obie osoby znalazły się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Nie chcę tu teraz dyskutować na temat tego kto zawinił ani, jak doszło do tego wypadku. Bardziej interesujące jest dla mnie to, iż komentarze pod tym zdarzeniem pokazują podejście nas polaków do tego typu incydentów.

W większości z nas już czytając informacje o wypadku dokonała oceny i przedstawiła swój wyrok. Na pewno należy się cieszyć iż poszkodowanych nie było więcej. Nie jest mi znany stan zdrowia rowerzysty, ale patrząc na uszkodzenia jednośladu mam nadzieje, że nic poważnego mu się nie stało. Auto otarło się jeszcze o ścianę budynku więc mogło być znacznie gorzej. Takie podejście jakie teraz zaprezentowałem jest bardzo podobne to tego jakie znam z niektórych krajów UE. Pomimo tego iż pochopne wystawianie opinii przez niektórych z naszych rodaków bardzo mi się nie podobało, to jednak nie uważam aby polski kierowca miał się czego wstydzić na zachodzie. Przeciwnie, warunki podróżowania samochodem po Polsce sprawiły, iż nasi kierowcy w mojej ocenie są lepszymi kierowcami niż zachodni sąsiedzi. Polskie drogi wymagają ogromnej czujności i wyobraźni godnej największych twórców science fiction, aby móc przewidzieć choć część z tego co widzi się codziennie na naszych drogach. Stan nawierzchni często nie daję możliwości bezpiecznej podróży nawet najnowocześniejszym pojazdom. Natomiast ułańska, niekiedy, fantazja naszych kierowców w dalszym ciągu mnie zaskakuje. Spotkałem się kiedyś ze stwierdzeniem iż „gdybyśmy jako naród zamienili się terytoriami z narodem niemieckim to w przeciągu pół roku, ilość obywateli niemieckich zmniejszyłaby się o 3/4”. Jest to może zbyt wyidealizowany obraz polskiego kierowcy, ale trzeba przyznać, że coś w tym jest. Patrząc na to czym dysponuje przeciętny polski kierowca, oraz jaki jest stan techniczny tego czegoś, można chyba przyznać, że musimy się wykazać nietypowymi jak na warunki Europejskie umiejętnościami. Choć statystyki wypadków dowodzą, że mamy jeszcze na tym polu wiele do zrobienia, liczę jednak na to iż z pomocą przyjdzie nam poprawiająca się jakość polskiej infrastruktury drogowej.

Spotkałem się z zarzutem, że w Polsce poszanowanie życia, tak cudzego jak i własnego, jest niskie. Z tym się chyba jednak nie mogę zgodzić gdyż przecież to właśnie Polska, jak również i inne kraje dawnego związku radzieckiego, przejęły w podświadomości określenie „towarzyszu” na określanie naszych kolegów, a dawniej rodaków. Wydaje mi się, że takie określenie ma silny ładunek emocjonalny i w umyśle każdego z nas rodacy kojarzą się pozytywnie. Poszanowanie prawa może być w naszej mentalności dosyć trudne do określenia, bo choć jesteśmy krajem demokratycznym, to z władzą jakoś nam nigdy nie było po drodze. Na taki odbiór narodów słowiańskich na zachodzie, w mojej ocenie, ma większy wpływ chęć rywalizacji oraz potrzeba udowadniania różnych rzeczy. A dlaczego robimy to na drodze, no cóż, tu chyba pomaga nam wciąż stosunkowo wysoka anonimowość. Jesteśmy sobie w zamkniętym samochodzie bez naszego zdjęcia ani nazwiska na drzwiach, więc kierowca pokrzywdzony przez nas na pewno nas nie pozna. Ta anonimowość jeszcze bardziej się potwierdza przez niską wykrywalność wykroczeń drogowych w naszym kraju. To jest również coś do czego turyści z zachodu nie są w stanie przywyknąć.

Wydaje mi się, że w skrócie wymieniłem wszystkie najważniejsze różnice jakie określają sposób jazdy na wschód od Odry. Choć te drogi są trudniejsze i wymagają większej koncentracji bardzo lubię po nich jeździć. Nawet gdy wielokrotnie jeździmy tą samą trasą, to ona nigdy nie jest taka sama. To zapewnia pożądaną różnorodność, która to powinna nas zmuszać do większej koncentracji. Wydaje mi się jednak, że gdybyśmy przejęli część zachowań narodów zachodnich byłoby nam jeszcze łatwiej. Mam wielkie szczęście że mój regularny klient jest osobą po 40-tce, a więc osobą rozważną i spokojną. Jakiś czas temu zrozumiał, że za pieniądze najlepiej jest kupować czas a nie rzeczy. To sprawia iż podróżując z nim, nigdy się nie spieszymy. Co jest jeszcze bardziej godne szacunku to fakt ze nigdy się również nie spóźniamy. Godzinę wyjazdu obliczam stosownie do panujących warunków oraz trasy jaką mamy pokonać. W zależności od tego po jakich klasach dróg będziemy się poruszać, staram się oszacować ile czasu dodatkowego potrzebujemy na tzw. sytuacje nieprzewidziane. Poprawia to zarówno komfort jak i bezpieczeństwo jazdy. Czasami bywa tak, że na miejsce przyjeżdżamy za wcześnie i wówczas zawszę usłyszę od klienta dobre słowo oraz prosi mnie, abyśmy zrobili jakąś pętle, tak aby na miejsce zajechać punktualnie. Ten czas na sytuacje nieprzewidziane przemieszczając się samochodem po krajach słowiańskich jest dłuższy niż na zachodzie. To wynika z różnorodności napotkanych przeszkód.

Ostatnio mój sposób jazdy został bardzo przyjemnie pochwalony przez jednego z naszych klientów. Skorzystał on z usług naszej firmy pierwszy raz. Przemieszczał się z Austrii do Poznania. Poprosił naszą firmę o podstawienie przeciętnego auta, zdolnego wtopić się w tłum na polskich drogach, pod restauracje po niemieckiej stronie Zgorzelca. Ponieważ miałem dzień wolny, wziąłem naszego firmowego Superba i pojechałem na miejsce. Poczekałem 15 min i z restauracji wyszedł biznesmen mający ok 35 lat. Potwierdził mi jeszcze raz gdzie jedziemy i ruszyliśmy. W miedzy czasie wytłumaczył mi, iż do Zgorzelca przyjechał ze swoim prywatnym szoferem w swoim Maserati Quattroporte. Jego szofer będzie na nas czekał hotelu w Zgorzelcu, a my tym czasem pojedziemy do Poznania i po ok. godzinnym spotkaniu wrócimy. Jadąc tą trasą natknąłem się na znak o uszkodzonej nawierzchni na określonym odcinku. Pomimo tego, iż było poza terenem zabudowanym znacznie zwolniłem zwiększając odstęp do poprzedzającego mnie auta. W pewnej chwili on nagle zahamował chcąc zwolnić przed dziurą w jezdni. Kierowca, który mnie wyprzedził podjął próbę hamowania i gwałtownie ominął auto przed sobą niszcząc felgę w swoim aucie. Kilkadziesiąt kilometrów dalej jechaliśmy za ciężarówką. Droga w mojej ocenie nie pozwalała jej wyprzedzać. Zwiększyłem więc odstęp tak aby inni mogli spokojnie mnie wyprzedzić i następnie tą ciężarówkę. Tak też się stało, minęły mnie dwa auta następnie jak były na wysokości naczepy tej ciężarówki z lasu wyskoczył jeleń który wtargnął na drogę. Wszystkim zapaliły się światła stop. W drugim aucie również światła awaryjne, pierwszy z nich wyprzedził już ciężarówkę pomimo hamowania. Z chwilą gdy zaczął próbować odzyskać panowanie nad autem przemieszczał się od jednej krawędzi jezdni do drugiej w z kół naczepy leciał już dym. Obserwowaliśmy to wszystko z takiej perspektywy że tylko spokojnie zwolniłem i wszyscy pojechaliśmy dalej a jelonek odskoczył do lasu. Na powrocie będąc już blisko Zgorzelca minąłem się z trzema mocno zmodyfikowanymi autami terenowymi z których kół na drogę sypało się mnóstwo błota. Pomimo tego iż było to na przeciwnym pasie zacząłem zwalniać zdejmując nogę z gazu choć i tak cały czas jechałem ok 100km/h. Po chwili wjechaliśmy na błoto naniesione na drogę przez inne auta terenowe które wyjechały na jezdnie i zatrzymały się na naszym pasie ruchu 100m dalej za zakrętem. Zwalniając i pokonując zakręt kontrolka ESP nie mignęła ani razu. Po dojechaniu do Zgorzelca usłyszałem pytanie czy mógłbym jechać dalej. Odpowiedziałem, że tak, a szofer tego Pana jechał za nami. Później klient powiedział mi że skoro tak spokojnie i relaksująco mu się jechało po Polsce to on już czeka na moment jak zjedziemy z autostrad i wjedziemy na boczne górskie drogi w Alpach.

Było mi bardzo przyjemnie gdy ten Pan wybrał podróż ze mną w jakby nie patrzeć aucie niższej klasy. Na koniec odparł że jeszcze nigdy tak nie wypoczął na tej trasie. Te sytuacje dowodzą tego, że polski kierowca jest nauczony instynktownie myśleć o wielu wymiarach jego obecności na drodze. Osobną sprawa jest to czy z tego chce skorzystać, czy też nie. Życzę nam wszystkim abyśmy z tego korzystali.

Praca to coś więcej niż tylko zarabianie

Moja praca jest bardzo specyficzna i wymaga szczególnego podejścia, do którego każdy jest zdolny, lecz nie każdy uważałby taką postawę za słuszną. Miałem dużo czasu aby uformować swój charakter w taki sposób aby nadawać się do wykonywania takich zadań. Wstępne informacje o tej firmie pozyskałem będąc jeszcze w liceum. Jeden ze znajomych moich rodziców przyznał się, iż okazjonalnie korzysta z usług takiej firmy. Bardzo mnie to zainteresowało ponieważ opowiadał o wspaniałych autach i samolotach które w tamtych latach były w Polsce nowością.

Po zdanej maturze i rozpoczęciu studiów złożyłem swoje CV do biura naszej firmy. Na początku drugiego semestru odezwał się do mnie przedstawiciel tejże firmy i zaoferował spotkanie. Jako miejsce spotkania wyznaczył małą restauracje w moim mieście. A dodam, że jest to nieduże miasto na terenie województwa dolnośląskiego. Po wyczerpującej rozmowie o moich zainteresowaniach, i ogólnie o motoryzacji i troszkę o lotnictwie zaproponował abyśmy się przejechali. Zrobiliśmy rundę po górzystym rejonie mojego miasta i wróciliśmy z powrotem na ten sam parking. Powiedział mi, że jest zainteresowany moja osobą i że się odezwie w ciągu 4 dni. Ale najważniejsze było to iż dał mi kluczki do VW Golfa GTI wersji z bieżącego roku, ze wszystkimi dodatkami oraz z kartą paliwową w schowku. Przekazał mi pin do karty i powiedział abym używał auta do tego czasu i traktował go jako auto służbowe. Był rok 2006, samochód miał ok 12 tys km przebiegu i jeszcze pachniał nowością. Żadnych zarysowań czy uszkodzeń zarówno lakieru jak i kabiny. Miał czarny kolor ale i to nie powstrzymywało zazdrosnych spojrzeń moich rówieśników. Przez te kilka dni jeździłem nim trochę po mieście, ze dwa razy podwiozłem gdzieś rodziców i zrobiłem jedną trasę odwożąc tatę do pracy. Łącznie przejechałem może ok 400km. Czwartego dnia zjawił się ten sam pan mówiący po angielsku z tak silnym niemieckim akcentem iż początkowo miałem problemy go w ogóle zrozumieć. Chwile porozmawialiśmy w tej samej restauracji i poszliśmy do auta. Obejrzał je dookoła po czym wsiadł i odłączył swojego laptopa do samochodu. Pokazał mi jakieś wykresy i powiedział że jest pod wrażeniem, i że możemy teraz zacząć ciężką pracę.

W trakcie tego drugiego semestru musiałem się przenieść na studia zaoczne, i przygotować jakoś rodzinę do moich częstych nieobecności. Każdego tygodnia miałem nowe szkolenia na kolejne kategorie prawa jazdy, z zakresu ochrony osobistej, pierwszej pomocy, obsługi różnych maszyn oraz zajęcia na torach doskonalenia techniki jazdy. Za nic nie zapłaciłem gotówką, ale przez ok. cztery miesiące w domu bywałem co dwa tygodnie, i to chyba też tylko dla tego iż miałem zjazdy na uczelni. A jak już byłem w domu to wolałem spędzać czas z rodziną, tym bardziej że właśnie urodził mi się syn. Na szczęście mieszkaliśmy z rodzicami więc mojej żonie było odrobinę łatwiej lecz i tak jestem pełen podziwu dla jej wyrozumiałości do naszych decyzji. Mówię naszych ponieważ jak w każdej rodzinie, tak ważne sprawy rozpatruję się razem, jednak wiedziałem że nawet gdyby miała coś przeciwko to widząc zapał w moich oczach i tak by tego nie powiedziała. Po tych kilku latach i teraz gdy mamy drugie dziecko rozumiem jak ciężko musiało jej być. Ze swojej strony wówczas mogłem zrobić wszystko aby taką szanse wykorzystać. Po 3 latach otrzymałem tytuł inżyniera i miałem już komplet szkoleń oraz pewne doświadczenie u boku starszych kolegów.

Zwróciliście już na pewno uwagę iż nie stosuję żadnych nazw, no może poza nazwą województwa w którym mieszkam oraz nazw aut. Używam nawet pseudonimu aby nadać temu wszystkiemu jeszcze większą aurę tajemniczości. Nie robię tego jednak z powodu wzbudzenia sensacji czy też obaw, że moja firma się dowie iż jeden z jej pracowników zdradza tajemnice zawodowe. O mojej chęci prowadzenia takiego bloga firma wiedziała od dawna, zresztą tak samo jak wie o wszystkim co się dzieje w moim życiu. Ustaliliśmy więc co mogę pisać, a co muszę przemilczeć. Lista rzeczy ocenzurowanych była jednak tak dramatycznie długa, iż zacząłem się zastanawiać o czym w ogóle będzie mi wolno napisać. I wtedy jeden z moich przełożonych zasugerował, że jeśli jedynymi nazwami używanymi na blogu będą nazwy aut i ewentualnie nazwy geograficzne w określonym kontekście, to mogę pisać prawię o wszystkim. Firma posiada tak wielu klientów, iż mój przyszły opis zachowań tych ludzi na pewno będzie wystarczająco niejednoznaczny aby nikt nie poczuł się urażony.

Jak już zdążyłem wspomnieć pracuje głównie jako szofer, ale mam też inne funkcje. Jestem najbliżej osób, które się ze mną przemieszczają więc również zapewniam im bezpieczeństwo. W tym celu mam broń oraz Tasera, jako że nie zawsze trzeba przelewać krez aby natręt zrozumiał przekaz. Dodatkowo bardzo często poruszam się z dziećmi mojego klienta więc nie lepiej im oszczędzić dramatycznych scen. Widok człowieka porażonego takim urządzeniem też nie jest szczególnie miłym wspomnieniem dla 10 latka ale przynajmniej skutki takiej interwencji nie są aż tak ostateczne. Do wykorzystania dla tego jednego klienta posiadam Audi A8, Range Rovera oraz Skodę Superb. Wszystkie w wersjach opancerzonych w stopniu powyżej B5, a ile dokładnie to niestety nie mogę powiedzieć. Tymi autami poruszamy się po Polsce, Ukrainie, Rosji oraz innych krajach wschodnich. te trzy samochody stoją cały czas na specjalnym parkingu w moim mieście i są do mojej dyspozycji. Używam ich tylko w pracy, a do spraw prywatnych, jeśli w ogóle mam na nie czas, mam własne samochody. Osobiści jeżdżę małą Kia a moja żona ma również małą Skodę. Prywatnie mam również trzecie auto, ale służy ona jako pocieszyciel oraz pojazd na wakacje. Jest to mocno nadwerężony zębem czasu Land Rover Discovery, tzw. 300, z 95′. Uwielbiam go i cały czas sobie obiecuję że go kiedyś odrestauruje. I na pewno kiedyś to zrobię, ale na razie nie mam wolnych funduszy, ani wystarczająco dużo czasu. Wygląda na to, że w wieku 27 lat już mam plan co będę robił na emeryturze,  bo do tego czasu chyba go nie przywrócę do takiego stanu na jaki zasługuję. Widzicie więc, że na co dzień jeżdżę autami małymi z małymi silnikami. Względy ekonomiczne o tym zadecydowały ale nie tylko, bo przecież mogłem kupić coś używanego. Jednak jeżdżąc wielkimi luksusowymi autami przekonałem się że w istocie rzeczy, Skoda Octavia nie robi nic więcej niż jej mniejsza siostra z koncernu. Oczywiście jest większa, lepiej wyposażona, ma większe silniki, ale jeśli chodzi o przemieszczanie mojej osoby do pracy i z powrotem oraz raz na jakiś czas jakąś trasę z dziećmi do babci, to auta te się niczym nie różnią. Oczywiście jest jeszcze prestiż, ale akurat na nim mi w ogóle nie zależy. Bardziej sobie cenie świadomość że choć posiadam samochody z najtańszej półki danego producenta to  przynajmniej będzie mnie stać na ich naprawianie. A przy okazji mogliśmy sonie pozwolić z żoną na nietypowo wysokie wyposażenie jak na tą klasę pojazdów. Wybór aut dla klienta był natomiast podyktowany względami bezpieczeństwa. Poza Range Roverem auta te są łatwe to wmieszania się w tłum przeciętnych diesli w mieście i nie zwracają na siebie uwagi. Mogę spokojnie podjechać pod szkołę i dzieci mojego klienta nie są pokazywane palcami. Poza wożeniem dzieci i żony do szkoły codziennie widzę się z moją koleżanką która też pracuje dla tej firmy i opiekuję się domem naszego klienta. Mówi mi czy coś mam kupić albo zrobić wokół domu. Są jeszcze ochroniarze, ale oni mają najbardziej niewdzięczne zadanie, ponieważ muszą być blisko klienta a jednocześnie na tyle daleko aby klient ich obecności nie odczuwał. Mamy więc z nimi ciągłą łączność i wiemy iż zawsze nam pomogą w sytuacji krytycznej. Na razie przez 7 lat jakie pracuję w tej firmie miałem dwie sytuacje w których ich pomoc była konieczna. Lecz mimo tego oni muszą czuwać cały czas. Mają w prawdzie do dyspozycji kilka Audi RS6 oraz wiele innych zabawek ale i tak jest to bardzo wyczerpująca praca, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Ochroniarze są również z naszej firmy klient zna ich wygląd i imiona ale nie widuje się z nimi na co dzień. W pierwszej linii kontaktu jestem ja oraz wspomniana koleżanka. Dostając informacje od osoby, której zadaniem jest śledzić na bieżąco zainteresowanie wokół naszego klienta, planować jego spotkania oraz informować nas o ewentualnych nieprzyjemnościach, staramy się planować wszystkie ruchy naszych klientów poza domem tak aby ochroniarze nie byli potrzebni.

Czasami zdarzy się jednak tak iż mój podstawowy klient jedzie na urlop lub po prostu wypoczywa z rodziną i nie chcę aby ktokolwiek mu przeszkadzał, wówczas mam czas aby pomóc kolegą z ich klientami lub co się zdarza częściej zrealizować pojedyncze zlecenie z mojej firmy. A więc przewieźć kogoś gdzieś, dostarczyć komuś auto, lub zawieźć go na spotkanie. Czasami są to nawet bardziej prozaiczne zlecenia za które firma pobiera stosunkowo niską opłatę, niekiedy nieprzekraczającą 1000zł. To sprawia, że zainteresowanie naszymi usługami rośnie. Wciąż jednak stałych klientów w Polsce jest mało. Nasza firma wyszkoliła i przydzieliła 14 osób takich jak ja do klientów na terenie całego kraju. Ja pracuję tu, ponieważ żona mojego klienta jest polką i często przebywa ze swoimi rodzicami w luksusowej posiadłości w górach, blisko mojego miasta. Tylko dzięki temu teraz jestem praktycznie codziennie w domu. Jeśli ten klient zrezygnowałby z naszych usług, musiałbym się pewnie przeprowadzać ponieważ ten rejon nie jest aż tak interesujący dla tego typu osób. Nasza firma wychodzi z założenia, że łatwiej jest nauczyć człowieka ze wschodu jeździć po zachodnich drogach, niż odwrotnie, z tego powodu jesteśmy jednym z narodów z którego nasza firma pozyskuję świetnych kierowców. A przypuszczam iż nasze korzenie historyczne sprawiają, że nadajemy się do tej pracy jak mało kto.

Następnym razem przejdę do bardziej szczegółowych opisów, również tych z bieżących dni.

Dlaczego właściwie jazda samochodem może być czymś więcej.

Wyobraźcie sobie że jesteście bardzo bogać. Jak bardzo? Prowadzicie kilka firm na terenie całej Europy, posiadacie luksusowe domy w tych częściach Europy, które uważacie za piękne, większość waszych pracowników, poza kadrą kierowniczą, nawet nie widziała Was na oczy. Oczywiście macie też rodzinę, współmałżonka i na przykład dwójkę dzieci. Utrzymanie tego wszystkiego w harmonii wymaga wysiłku. Wielu godzin pracy, ale bez przesady, częstego podróżowania i bezpieczeństwa. Przydałyby Wam się jakieś osoby, które by wam trochę pomagały. Ale nie takie z pracy. Raczej takie, które by Wam pomogły zadbać o wszystko na co macie za mało czasu bo nie jest związane z dalszym pomnażaniem majątku. A więc o bezpieczeństwo rodziny, podwożenie dzieciaków do szkoły oraz na inne zajęcia, stan waszych samochodów, a więc przeglądy, mycie, naprawy, robienie podstawowych zakupów, utrzymywanie każdego z tych domów, słowem wszystko na co Wam zwyczajnie szkoda czasu. W drodze do pracy też lepiej spokojnie rozmawiać przez telefon lub przeglądać informacje ze świata niż zajmować się prowadzeniem.

Teraz wyobraźcie sobie, że te wszystkie rzeczy będą realizowane przez trzy osoby, lub w skrajnym przypadku tylko przez dwie osoby. Jedna osoba dba o bezpieczeństwo, sprawność pojazdów i wygodę całej rodziny, prawidłowe funkcjonowanie domu oraz jego otoczenia. Najczęściej ta pierwsza osoba ma do pomocy wybraną przez Was pomoc domową, która zajmuję się czystością w domu oraz pomaganiem członkom Waszej rodziny. Wyobraźcie sobie, że macie do tych osób pełne zaufanie. Osoby te są w pełni oddane i wierne Wam. I nikomu innemu. Rozmawiacie z nimi o wszystkim, one mogą wszystko słyszeć, ponieważ o tym co widziały lub słyszały nie dowie się nikt, nawet Wasz współmałżonek chyba że Wy na to pozwolicie. Prawda, że przyjmując takie założenia zarabianie milionów staje się jeszcze przyjemniejsze.

Jest na świecie firma która staranie wybiera kandydatów do tego aby później wam służyli. To słowo może nie najlepiej pasuję, ale w najprostszy sposób oddaje charakter współpracy. Osoby te są sprawdzane przez 3-4 miesiące na wszystkie możliwe sposoby. Wpierw ich charakter. Następnie relacje społeczne, zdolności organizmu oraz zachowanie w najtrudniejszych sytuacjach życiowych. Jeśli te testy zaliczą przechodzą dalej gdzie są szkoleni z zakresu pierwszej pomocy, ochrony osobistej, szeroko rozumianych technik prowadzenia pojazdów mechanicznych. Jeśli ich jeszcze nie mają wyrabiane są im odpowiednie zezwolenia, kategorie prawa jazdy, zezwolenia na ochronę osób, szkolenia z zakresu sztuk walki, ale i całkiem prozaiczne jak podstawowa wiedza z zakresu ogrodnictwa, elektroniki domowej, i wszystkiego co będzie im potrzebne do skutecznego doradzania Wam. Taką właśnie osobą jestem ja, i o mojej pracy przeczytacie w następnych wpisach.